W dniach 18-19 października uczniowie Zespołu Szkół Technicznych zwiedzali Poznań Gaming Arena, czyli targi gier komputerowych. Jak to prosto brzmi, prawda? Natomiast droga była pełna trudów i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Przede wszystkim wyjechaliśmy już poprzedniego dnia o godzinie 21, jako że Poznań daleko, a i autobus jedzie zakosami.

Przez pierwszą część podróży uczestnikom czas umilały piękne Hiszpanki, niestety wysiadły już w Krakowie, a na ich miejsce załadowały się komputerowe nerdy zmierzające również do Poznania. Flixbus wypluł nas ze swych czeluści na dworcu w Poznaniu lekko wymiętych i zaspanych i zaczęła się zabawa z szukaniem przystanku autobusu, mającego dowieźć nas na kwaterę. Chwilowa dezorientacja, kręcenie się w kółko, ale przecież z wujciem Google nie można zginąć. Uff, jest. Pomysł zakupienia biletów 24rogodzinnych na komunikacje miejską był, jak się potem okazało, zbawienny. Ale o tym potem. Na razie jedziemy, zwiedzamy Poznań w tak zwanym przelocie, czy raczej przejeździe, przystanek końcowy, wysiadka. Po przejściu na kolejny przystanek okazuje się, że demokracja to ustrój mocno przereklamowany. Dlaczego? Otóż na autobus trzeba czekać 15 minut, więc większość uczestników, głucha na nieliczne głosy rozsądku, postanawia ten „kawałeczek” przejść pieszo. „Kawałeczek” okazuje się wędrówką wśród rżysk kukurydzianych, krzaczorów, błotnistych polnych dróg i pól malowanych zbożem ozimym, co dla niektórych graczy, z rzadka opuszczających przytulny kącik przed komputerem, było szokiem niemalże nie do zniesienia. Nie sprawdzały się także bajeranckie walizeczki na kółeczkach. Na miejsce dotarliśmy zziajani i lekko zmoczeni, jako że deszcz dodatkowo zwiększał atrakcyjność podróży. Schronisko. Pokoiki wielkości budy dla średniej wielkości psa, ale najważniejsze, że są łóżka. Chwila odpoczynku i na Targi. Z demokracją na razie koniec, jako że przystanek autobusu, na który większości nie chciało się czekać, okazuje się być 30 metrów od wejścia na kwaterę. I znowu jedziemy. Jedziemy i jedziemy i..... przejeżdżamy przystanek, na którym mieliśmy wysiąść. Lądujemy wprawdzie na dworcu, ale nie tym, co trzeba. Poznań, w przeciwieństwie do Jasła, ma ich kilka. Nic się nie stało, panowie, nic się nie stało... Po zasięgnięciu informacji u żywego człowieka, wsiadamy w kolejny miejski środek transportu i dojeżdżamy elegancko pod dworzec główny. Stamtąd wystarczy przejść przez ulicę i już! Mekka komputerowych geeków stoi przed nami otworem. Wchodzimy. Ogrom. Reklamy biją po oczach. Gry, sprzęt, gadżety, to wszystko jest spełnieniem marzeń każdego gracza. Ogromne hale, tłumy ludzi, gwar. Można przetestować grę, porozmawiać ze sławnym graczem, kupić „wypasioną” klawiaturę, czy myszkę, albo, jak się poszczęści, to wygrać je w licznych konkursach. Chodzimy, oglądamy, robimy zdjęcia,,, oj, nogi zaczynają boleć, a i w brzuchu burczy. Zjadłby coś dobrego, ale na targach ceny zaporowe, zresztą zbliża się popołudnie, czas pojechać jakimś tramwajem. Tym jeszcze nie jechaliśmy. Wujcio Google bezbłędnie doprowadza nas to knajpki z najlepszymi burgerami w Poznaniu. Ale uczta! Ogromniaste burgery z dodatkami zadowolić mogą największego obżartucha. A i cena wcale nie zapiera tchu. W drodze powrotnej spacerek przez Stare Miasto, Rynek, niestety koziołki się już pochowały i już tym razem spokojnie tramwaj i autobusy do schroniska. Z planowanego grilla nic nie wyszło, bo pokonało nas zmęczenie i, jak się okazało, ponad 10 kilometrów w nogach. Szybka kolacja i spać....

Dzień drugi. Wstajemy, lekko sztywni, ale nic to! Damy radę. Śniadanko, autobus jeden, drugi i znowu Targi. Tym razem jest istne szaleństwo, bo to sobota, bilety tańsze, więc zwiedzających średnio licząc kilka razy więcej. Stoiska prześcigają się w ofertach, co chwilę wpadamy na jakiegoś dziwnego stwora, bądź bohatera gry, jeden cosplay lepszy od drugiego. No i żeby nie było, spotykamy absolwenta naszej szkoły, Pawła Pisulę, na stoisku z przebojową grą Broken Ranks. Obdarowani gadżetami, zmierzamy dalej w tłum. Światła błyskają, muzyka ogłusza, jednym słowem to nie jest miejsce dla starych ludzi. No i takich tu nie ma. Dlaczego? Bo wiek to tylko liczba. Wychodzimy. Jedni powtarzają przygodę z burgerami, inni jadą obejrzeć nowo wyremontowany stadion Lecha Poznań. Wieczór. Z grilla na dworze znów nici, ale od czego grill w mikrofalówce? Jest pieczona kiełbaska, chlebek i musztarda. Do szczęścia nie potrzeba więcej nic.

Dzień trzeci. Pobudka o 6 rano. Masakra. Szybkie sprzątanie, pakowanie, i dwiema taksówkami na dworzec. Dlaczego taksówki? Niestety, po pierwsze, jest niedziela, po drugie maraton uliczny i ulice pozamykane, więc jeśli spóźnimy się na Flixbus o 8, to następny mamy 21.30 bez gwarancji jazdy. Docieramy na dworzec przed czasem, ale nic to. Chwila oczekiwania i jest! Piętrowe monstrum do... Budapesztu. Wygodne siedzenia, powitanie w dwóch językach, jak na pokładzie samolotu. Niestety w Katowicach przesiadka, i ponad godzinne oczekiwanie na następny transport. Idziemy coś zjeść. Tym razem niestety niewypał. Absolutnie nie polecamy budki z kebabami na Piotra Skargi w Katowicach! Wracamy na dworzec, a raczej twór dworcopodobny i wsiadamy we Flixbus do Jasła. Mniej komfortowy, ale trudno. My już chcemy do domu! Niestety, na autostradzie tradycyjnie przystawia nas korek, mamy opóźnienie, ale kierowca daje radę i na dworcu w Jaśle jesteśmy przed godziną 19. Pożegnanie i rozchodzimy się do domów. Niezapomniane wrażenia. Było warto.

Zapraszamy do oglądania galerii zdjęć.